Scenariusz
i Reżyseria: Kevin Smith
Muzyka:
Christopher Drake
Zdjęcia:
James Laxton
- To będzie taka przytulaśna wersja "Ludzkiej stonogi"-
przekonywał Kevin Smith podczas kręcenia horroru (?) „Tusk”. Fani jego
twórczości nie powinni czuć się jakoś specjalnie zawiedzeni, jeżeli oczywiście
podeszli do niego z odpowiednim dystansem. Nastawiłam się na film głupkowaty i
przegadany i w zasadzie taki był. Nie były to teksty na poziomie „Clerks” (wypatruję
z ogromną ciekawością III części) ale i tak nie wiało nudą. Szczególnie do
mniej więcej połowy filmu, gdy akcja się jeszcze rozkręcała, napięcie naprawdę
wzrastało. Ale o tym za chwilę.
Pomysł na zrobienie filmu o nawiedzonym naukowcu (Michael
Parks), który jara się morsami po części zrodził się w głowie Smitha po
przeczytaniu w internetach nietypowego ogłoszenia. Pewien facet szukał
współlokatora i oferował mieszkanie za darmo, pod warunkiem, że nowy lokator
będzie przebierał się w ciągu dnia za … morsa. Swój dziwaczny pomysł uzasadniał tym, iż spędził pół roku na morzu wyłącznie w
towarzystwie morsa, który stał się jego najlepszym przyjacielem. Smith to
podłapał, dodał coś od siebie i tak powstał horror-komedia w stylu gore.
Wallace (Justin Long ) wraz kumplem (Haley Joel Osment już
nie jest takim słodkim chłopcem jak w
szóstym zmyśle) są tzw. podcasterami, prowadzą w internetach show, w którym kpią
ze wszystkich i wszystkiego. Im większa niedorajda życiowa, tym lepiej. Jedną z
nich jest pewien gość z Kanady, Wallace postanawia osobiście go odwiedzić, pech
chciał, że chłopak przed przybyciem „dziennikarza” odbiera sobie marny żywot.
Egoista:D Wallece musi znaleźć sobie zatem
inny obiekt drwin. Pada na autora ogłoszenia w miejscowym szalecie. Umawiają
się. Fan morsów sprawia wrażenie wzbudzającego zaufanie starszego jegomościa z
worem fantastycznych przygód na koncie.
I tu się zaczyna cała zabawa. Podekscytowany Wallace
nieświadomie poddaje się eksperymentom szurniętego podróżnika. Słucha morskich
opowieści z wielkim zaangażowaniem,. Niestety poranek wita go już w zupełnie
innej atmosferze, daleko odbiegającej od ciepłego klimatu i historyjek nad
filiżanką tajemniczej i przepysznej herbaty.
Oczywiście nie jest to wybitne kino, ale
co z tego ? tu nie chodzi o szukanie
jakiegoś głębszego sensu, który zresztą jak się uprzemy rzecz jasna znajdziemy.
Zaletą filmu jest groteskowość, parę głupowatych dialogów, trochę strachu i napięcia.
Smith z charakterystycznym dla siebie
humorem przestawił różnice między Kanadyjczykami, a amerykanami, i no i niezłe
aktorstwo. Michael Parks zagrał nam na nosie najpierw wzbudzając współczucie by
po półgodzinie objawić swe prawdziwe oblicze. Głupkowaty wąsacz Justin Long też
był niezły. Irytował jedynie Depp, jego przerysowana postać ekscentrycznego
detektywa z żałosnymi testami sprawiała, że zachodziłam w głowę: na cholerę on
tam w ogóle jest? Może przegrał po
pijaku w karty z Cichym Bobem i musiał
zrobić z siebie durnia w jakimś jego filmie. Nie śledzę jakoś specjalnie jego
współczesnej kariery, zdecydowanie wolę Gilberta
Grappe’a czy Axela Blackmara z Arizoda Dream. Tutaj był kiepski. Bardzo
kiepski.
Podsumowując: polecam, ale chyba jednak
nie dla każdego, fani głupkowatego, absurdalnego humoru będą zadowoleniu.
Będzie też trochę obleśnie, mimo wszystko ja się nieźle bawiłam. Dobry w swoim
gatunku jak na fil m nakręcony w zaledwie 3 tygodnie. Dajcie szanse Smithowi.
6/10
6/10
Filmu jeszcze nie widziałam, ale już śpieszę z wyjaśnieniami czemu Depp się w tym filmie znalazł (jako jego fanka przecież muszę wiedzieć takie rzeczy ;)). Otóż, w filmie "Tusk" debiutowała aktorsko córka Johnny'ego Lily-Rose Melody Depp. Wydaje mi się, że rólkę jakąś małą tam grała, ale poprosiła tatusia, żeby jej na planie potowarzyszył. Znany tatuś pogadał sobie ze Smithem i tadam. Mamy Johnny'ego Deppa w filmie "Tusk" :)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, muszę w końcu ten film obejrzeć :)