środa, 25 czerwca 2014

Święci z Bostonu/The Boondock Saints, 1999

Sensacyjny, USA, 1999
Scenariusz i Reżyseria : Troy Duffy
Zdjęcia: Adam Kane
Muzyka: Jeff Danna









  „Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych przez dolinę ciemności…” Tym cytatem z Ezechiela  Jules Winnfield w Pulp fiction przeprowadzał złoczyńców na tamten świat. Debiutantowi Duffiemu najwyraźniej spodobał się pomysł Tarantino ze zdrowaśkami, w Świętych z Bostonu bracia MacManus mają swoją modlitwę, którą odmawiają przed odebraniem życia swoim ofiarom. Różnica między bohaterami obu filmów jest jednak ogromna. Braciom MacManus przyświeca inny cel. Bliżej im do Salvatore Giuliano z Sycylijczyka Mario Puzo (właśnie skończyłam czytać). Mordują w dobrej wierze. Chcą zaprowadzić porządek na świecie, a dokładnie w Bostonie.

Zagorzali katolicy, dotychczasowi rzeźnicy zupełnie przypadkiem zmieniają branżę. W Dniu Świętego Patryka wdają się w awanturę z rosyjskimi gangsterami. Poza kilkoma siniakami i przypalonym tyłkiem jednego z gangsterów pierwsze spotkanie nie kończy się niczym szczególnym. Jednak urażona duma gangsterów prowadzi do próby zemsty. Ostatecznie bracia ( Sean Patrick Flanery i Norman Reedus), wychodzą cało, ale coś sobie uświadamiają. Dochodzą do wniosku, że czas wziąć się za podobnych szajbusów. Wierzą, że tej misji kibicuje sam Bóg. 

W doborze ofiar pomaga im naiwny błazen marzący o karierze gangstera. Żyjąc do tej pory w półświatku Rocco (David Della Rocco) zna wielu oprychów zasługujących na pójście do piachu. Panowie rozpoczynają owocną współpracę pełną przygód. Żeby nie było za nudno po piętach depcze im ekscentryczny agent FBI, w którego rolę genialnie wcielił się Willem Dafoe. Agent Smecker podobnie do braci MacManus jest diabelsko inteligentny. Szybko odkrywa, że działalność Świętych z Bostonu jest jedynym sposobem na zaprowadzenie porządku w Bostonie.

Na gorąco po seansie nie widzę większych wad w tym filmie. Nieprzewidywalna szybka akcja, świetne dialogi, których nie powstydziłby się sam Tarantino. Duża dawka dobrego czarnego humoru, dobra muzyka i jeszcze lepsze aktorstwo. Sean Patrick Flanery i Norman Reedus dobrze wywiązują się ze swojej roboty, jednak mimo głównych ról byli tylko tłem dla fantastycznego agenta FBI, Williama Daofe. Homoseksualista rozwiązujący zagadki w rytm muzyki poważnej wydaje się być kreacją wręcz stworzoną dla tego wybitnego aktora. 


Wyczytałam w Internetach, że Troy Duffy napisał scenariusz do Świętych z Bostonu pracując jako barman w Los Angeles. Zaradny facet, no i ładnie zadebiutował. Muszę przyznać, że to kawał naprawdę dobrego kina. Niby mało oryginalna historia, bo o walce dobra ze złem widzieliśmy już masę filmów, a jednak opowiedziana w bardzo przystępny i niebanalny sposób. Z jednej strony Troy pokazuje nam trzymającą w napięciu historię braci MacManus działających w słusznej sprawie, z drugiej nie pozwala traktować jej całkowicie poważnie. Zastanawialiście się jakie zajęlibyście stanowisko, gdyby w waszym otoczeniu znalazł się samozwańczy mściciel chcący zaprowadzić porządek w Waszym mieście? czy przyklaskiwalibyście tego typu działaniom? 
8/10

3 komentarze :

  1. Pamiętam jak oglądałem to z dziesięć lat temu i wtedy mi się nie podobało, może warto odświeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podziel się wrażeniami po latach:)

      Usuń
    2. Coś mi się kojarzy, że był dla mnie zbyt surowy. Spodziewałem się widowiskowej strzelanki, a dostałem, no... strzelankę dostałem, ale tak na zimno. Nawet te zdjęcia jakieś takie chłodne.

      Sam nie wiem, dawno to było.

      Usuń